Od jakiegoś czasu gnębi mnie syndrom dziesiątej klatki i nie umiem sobie z nim poradzić. Osiągnąwszy jeden sukces(?), czyli to, że robię obecnie ciut więcej zdjęć niż wcześniej (zapewne niedługo się jakieś skany na blogu pojawią), wpadłem w kolejny dołek. Sprawa jest dziwna. Ostatnio co jakiś czas biorę aparat ze sobą, do niedawna jeszcze Yaschicę, teraz Hasselblada i ruszam w miasto. Jak zawsze, zakładam średnioformatowy film, na którym mieści się dwanaście kwadratowych klatek. Gdy dotrę w wyznaczone, lub zupełnie przypadkowe miejsce, a w każdym razie takie, w którym chcę wyjąć aparat z torby, zatrzymuję się i oglądam okolicę. Gdy już wiem, co chcę fotografować, zdejmuję dekielek i robię kolejne zdjęcia. Pstrykam, pstrykam, kolejne klatki mijają, liczba zrobionych rośnie i... dochodzę do klatki nr. 10. Zazwyczaj nie mam problemu ze zrobieniem tego zdjęcia, na nie mam jeszcze pomysł. Problem zaczyna się, gdy tę klatkę przewijam. Wtedy kończy się wszystko, nie wiem, czemu mam robić zdjęcia. Ot, pstryk, i weny brak. Prawie nigdy na jednym wypadzie nie robię więcej niż jedną rolkę, czyli 12 zdjęć, ale ostatnio jest to de facto tylko 10. Dla przykładu dwie historie, czyli dwa pierwsze negatywy zrobione na Hasselbladzie.
1. Pierwszy film postanowiłem zrobić nad Wisłą. Założyłem elegancko film do magazynku i począłem realizować moje minimalistyczne wizje. Chcą przetestować Distagona 50 kierowałem się w stronę Mostu Świętokrzyskiego, gdyż to pod nim chciałem zrobić jedno próbne, szerokie ujęcie. Gdy dotarłem na miejsce, rozstawiłem statyw i zrobiłem zdjęcie. Była to 10 klatka. Po chwili zagadnął mnie przechodzący Pan i począł opowiadać o chińskich znakach urodzenia i znakach Zodiaku. Słuchałem i jednocześnie chciałem przewinąć film. No i przewinąłem, ale za daleko, jedenastą klatkę miałem już z głowy. No nic, przewijam dalej i... znów za daleko! Nie wiem, jak to zrobiłem. Koniec końców na tym filmie zrobiłem tylko 10 zdjęć.
2. Druga historia to historia z dziś. Postanowiłem przestrzelić przeterminowanego T-maxa 100, którego "dostałem" razem z Hasslem. Tak się złożyło, że znalazłem się na Woli i bardzo mi się ta okolica spodobała. Założyłem film, choć było szaro i ponuro i fotografowałem. Trochę pochodziłem, zrobiłem kilka zdjęć i w końcu doszedłem do dziesiątego. To zdjęcie również zrobiłem, ale równocześnie z nim kompletnie straciłem wenę. Nie wiedziałem, co mam robić, nie widziałem już nic interesującego w tym miejscu. By nie tułać się bez sensu wsiadłem w autobus i wróciłem do domu. W domu zrobiłem jeszcze dwa bezsensowne zdjęcia, by jednak tego T-maxa przetestować. I tak wyszło na to, że go przewołałem...
Tak się właśnie sprawy mają. Wszystko zaczęło się jeszcze, gdy używałem Yaschici. Teraz, mając Hasselblada, jest tak samo. Dziwne...