wtorek, 23 grudnia 2008

"10"

Od jakiegoś czasu gnębi mnie syndrom dziesiątej klatki i nie umiem sobie z nim poradzić. Osiągnąwszy jeden sukces(?), czyli to, że robię obecnie ciut więcej zdjęć niż wcześniej (zapewne niedługo się jakieś skany na blogu pojawią), wpadłem w kolejny dołek. Sprawa jest dziwna. Ostatnio co jakiś czas biorę aparat ze sobą, do niedawna jeszcze Yaschicę, teraz Hasselblada i ruszam w miasto. Jak zawsze, zakładam średnioformatowy film, na którym mieści się dwanaście kwadratowych klatek. Gdy dotrę w wyznaczone, lub zupełnie przypadkowe miejsce, a w każdym razie takie, w którym chcę wyjąć aparat z torby, zatrzymuję się i oglądam okolicę. Gdy już wiem, co chcę fotografować, zdejmuję dekielek i robię kolejne zdjęcia. Pstrykam, pstrykam, kolejne klatki mijają, liczba zrobionych rośnie i... dochodzę do klatki nr. 10. Zazwyczaj nie mam problemu ze zrobieniem tego zdjęcia, na nie mam jeszcze pomysł. Problem zaczyna się, gdy tę klatkę przewijam. Wtedy kończy się wszystko, nie wiem, czemu mam robić zdjęcia. Ot, pstryk, i weny brak. Prawie nigdy na jednym wypadzie nie robię więcej niż jedną rolkę, czyli 12 zdjęć, ale ostatnio jest to de facto tylko 10. Dla przykładu dwie historie, czyli dwa pierwsze negatywy zrobione na Hasselbladzie.

1. Pierwszy film postanowiłem zrobić nad Wisłą. Założyłem elegancko film do magazynku i począłem realizować moje minimalistyczne wizje. Chcą przetestować Distagona 50 kierowałem się w stronę Mostu Świętokrzyskiego, gdyż to pod nim chciałem zrobić jedno próbne, szerokie ujęcie. Gdy dotarłem na miejsce, rozstawiłem statyw i zrobiłem zdjęcie. Była to 10 klatka. Po chwili zagadnął mnie przechodzący Pan i począł opowiadać o chińskich znakach urodzenia i znakach Zodiaku. Słuchałem i jednocześnie chciałem przewinąć film. No i przewinąłem, ale za daleko, jedenastą klatkę miałem już z głowy. No nic, przewijam dalej i... znów za daleko! Nie wiem, jak to zrobiłem. Koniec końców na tym filmie zrobiłem tylko 10 zdjęć.

2. Druga historia to historia z dziś. Postanowiłem przestrzelić przeterminowanego T-maxa 100, którego "dostałem" razem z Hasslem. Tak się złożyło, że znalazłem się na Woli i bardzo mi się ta okolica spodobała. Założyłem film, choć było szaro i ponuro i fotografowałem. Trochę pochodziłem, zrobiłem kilka zdjęć i w końcu doszedłem do dziesiątego. To zdjęcie również zrobiłem, ale równocześnie z nim kompletnie straciłem wenę. Nie wiedziałem, co mam robić, nie widziałem już nic interesującego w tym miejscu. By nie tułać się bez sensu wsiadłem w autobus i wróciłem do domu. W domu zrobiłem jeszcze dwa bezsensowne zdjęcia, by jednak tego T-maxa przetestować. I tak wyszło na to, że go przewołałem...

Tak się właśnie sprawy mają. Wszystko zaczęło się jeszcze, gdy używałem Yaschici. Teraz, mając Hasselblada, jest tak samo. Dziwne...

10 komentarzy:

Anonimowy pisze...

sprawa jest prosta do sprawdzenia. nastepnym razem wystrzel w kosmos 2 pierwsze klatki - jeszcze nie wychodzac z domu. Na ulicy wene stracisz po 8 czy na koncu?

Krzysztof Sienkiewicz pisze...

:) Sądzę, że po ośmiu... ;) Spróbowałbym dzisiaj, ale jako, że zaspałem i wstałem o 12:30, to chyba już się nigdzie nie wybiorę...

fala pisze...

hm :( może to w takim razie jakaś blokada wewnętrzna - może w jakimś stopniu fakt, że uświadamiasz sobie trudność związaną z 10. klatką i boisz się jej wpływa na Ciebie?
w każdym razie trzymam kciuki, żeby Ci przeszło i czekam na jakieś zdjęcia :)

Krzysztof Sienkiewicz pisze...

Dziesiąta klatka sama w sobie mnie jakoś nie stresuje. Po prostu zauważyłem, że od dłuższego czasu jest ona ostatnim sensownym zdjęciem na całym filmie :) Podchodzę do tego z uśmiechem ;)

Jedrzej pisze...

Andrzej Georgiew zwykl mawiac, ze ostatnia klatke nalezy zostawic "na siebie". Lepiej miec zawsze klatke w zapasie...

kontakt@flattenimage.pl pisze...

" Teraz, mając Hasselblada, jest tak samo. Dziwne..."

a mnie to nie dziwi. przestan dzwigac ten aparat ze soba (ciezki w dodatku). jesli hassel jest najlepszym aparatem na swiecie to znaczyc powinno dla Ciebie, ze robi najgorsze mozliwie zdjecia

jakub

Krzysztof Sienkiewicz pisze...

Kuba, właściwie to dla mnie ten aparat jest taki, jak każdy inny. Chodziło mi o to, że choć teraz robię zdjęcia innym aparatem, to tak samo nie mogę zrobić więcej niż 10 sensownych zdjęć jak Yashicą. A czy robi on takie złe zdjęcia? Nie jestem przekonany, bo właśnie wyszedłem z ciemni ;) Przyniosę odbitki, które zrobię przez ten tydzień na najbliższy fakultet i się przekonamy. Jak kiedyś stwierdzę, że mi ten aparat niepotrzebny, to go sprzedam. Tak samo, jak już zrobiłem z częścią cyfry.
PS. Właściwie, to na ostatnim filmie zrobiłem zdjęć 6, gdyż... aparat mi zamarzł.

Anonimowy pisze...

jestem pewien ze aparat jest bardzo dobry - moze naprawde najlepszy na swiecie. domyslam sie jednak, ze wiesz o co mi chodzilo. a jest tak samo i to nie jest dziwne, bo aparat jest nadal Twoim narzedziem, nie moim, nie Karoliny, Roberta, tylko Twoim narzedziem. Zaledwie. Poza tym moze byc szczytem techniki, ktory warto podziwiac, albo kupa zlomu, z ktorej mozna sie smiac. ale za brak 11 zdjecia mozna winic tylko siebie.

a teraz wracajac do tematu - sprobuj nie wziac iles razy aparatu, a wyjsc na zdjecia (nie tak przypadkiem, tylko programowo) - zaplanowac je i wrocic jutro.
szukaj odleglosci - przod, tyl potemskadruj wstepnie rekoma, wybierz obiektyw, albo zdecyduj, ze bedziesz musial kadrowac w ciemni, bo za krotko, patrz przez aparat i sprobuj znalesc to co widziales okiem - lewo prawo. w fotografii jest magia, ale zadko lezy ona w kadrze.


jakub

Krzysztof Sienkiewicz pisze...

Przez jakiś czas w ogóle nie robiłem zdjęć. Nie brałem ze sobą aparatu, ale i tak w pewien sposób fotografowałem. Chodziłem po mieście, czy to specjalnie, czy też od punktu do punktu i szukałem miejsc, które chciałbym uwiecznić, kadrowałem okiem. Właściwie to zawsze tak robię, gdy na coś patrzę - nie umiem już inaczej. Teraz jednak, mając tyle wolnego czasu, ciągle noszę aparat. Koniec końców zrobiłem kilka zdjęć, z których jestem zadowolony, ale... źle się z tym czuję. Z tym, jak to przebiega. W ogóle jest źle.

Pewnie zrobię, tak jak mówisz, tylko nie wiem, gdzie iść. Miałem wiedzieć, ale nie wiem. Pewnie żeby wiedzieć, gdzie iść, musiałbym tam najpierw pójść.
Pzdr

Krzysztof Sienkiewicz pisze...

Idę się inspirować "Pittsburgh'iem" Eugeune'a Smith'a.